Co wkórza grafika #6

Korekta. Poprawka. Drobna zmiana. Niewielka modyfikacja. Szybka przeróbka. Taki mały retusz.

Skręca? Pewnie tak. Przypuszczam że dotknęło to każdego z nas. „Panie Andrzeju, poproszę aby modelce obrócić głowę o 20 stopni, poprawić uśmiech i usunąć cień pod uchem”… To tylko taka mała abstrakcyjna próbka, z czym się na co dzień spotykamy. „Panie Andrzeju, poproszę aby ten prostokąt był bardziej okrągły, tak by można go było wpisać trójkąt”. Że wydumana ta korekta i wymyślona na poczekaniu? No jasne, ale przecież dobrze wiecie, że te prawdziwe są częstokroć jeszcze bardziej zawiłe i niezrozumiałe.

Podchodząc do tego krótkiego wpisu, zastanawiałem się czy go nie wspomóc jakimiś z życia wyjętymi korektami. No niestety, ze szkodą dla uciechy i zabawy postanowiłem tego nie robić aby kogoś nie urazić. Piszę o tym dlatego, że próbując wymyślić jakieś niezbyt mądre korekty, którymi mógłbym w błyskotliwy sposób okrasić ten tekst zaczynam sobie zdawać sprawę, że nie sposób wymyślić takiej korekty która oddawałaby stan z jakim na co dzień się spotykamy.

Jest takie mocno zużyte wyrażenie: „życie pisze swój własny scenariusz”. Normalnie chciałoby się powiedzieć: święte słowa! Nieważne jak bardzo próbowałbym uchwycić abstrakcję przeróżnych korekt, i w jakiś lekkostrawny humorystyczny sposób Wam to podać, nie jestem w stanie tego uczynić ze względu na braki intelektu tudzież możliwości zrozumienia psychiki Klienta.

Senior executive…

Ja wiem. Korekty to nie tylko „odczapiaste” uwagi Pani Bogusławy z działu marketingu. To również rozmowy na temat kierunku zmian, które powinniśmy przyjąć, aby projekt mógł rozbłysnąć niczym pierwsza gwiazdka na lekko zacienionym już niebie. To w czasie takich niestrudzonych posiedzeń, nieważne czy przeprowadzanych twarzą w twarz, przez telefon czy mailowo, wykuwają się te najbardziej oryginalne, nowatorskie i wybijające się z tłumu projekty. Przynajmniej tak głosi teoria.

„Panie Andrzeju, poproszę aby ten kolor zielony, był taki bardziej, jakby to Panu ująć, różowy z delikatnym odcieniem czerwieni weneckiej”. Motyla noga… Ale jak, dlaczego i po właściwie po co? To są pierwsze myśli, po otrzymaniu kolejnej bezsensownej uwagi. Gdy mam dobry dzień próbuję to jakoś rozwiązać. Może czegoś nie wiem? Może coś mnie ominęło? Po przemyśleniu i sprawdzeniu okazuje się że nie. Że jednak wiedza i doświadczenie zdobywane przez lata przemawiają za tym, że korekty nijak nie da się wprowadzić w życie.

Ale hej! Przecież jestem profesjonalistą, usługi świadczone przeze mnie są na najwyższym możliwym poziomie, więc nie mogę tego zostawić. Wiem! Zadam pytanie, najpierw sobie: „po co”? No przecież nawet jak się czegoś nie da zrobić, to zawsze można się zastanowić jaki był tego cel i spróbować to osiągnąć inną drogą. Prawda? No nie do końca! Niestety zazwyczaj bardzo szybko okazuje się, że nawet po bardzo głębokiej analizie zadane zmiany nie mają sensu. Ot żadnego.

Komunikacja podstawą, dlatego decyduję się na wykonanie telefonu z grzecznym zapytaniem, co tak właściwie robimy. I od razu wychodzi na wierzch moja niewysłowiona niedomyślność, tępota i w ogóle błędny sposób myślenia. A bo nie chodziło o zielony. Tylko o niebieski. I nie o zmianę koloru tylko o przesunięcie elementu w lewo (szybka panika: dlaczego w lewo? co tym zyskamy? co przeoczyłem?). I nie o czerwień wenecką chodziło tylko o zachód słońca z gondolą wenecką, która jawiłaby się w tle symbolizując ład i harmonię sprzedawanej usługi.

Czy teraz wszystko jasne? Oczywiście i przepraszam. Gondola jest przecież nieodzownym elementem każdego projektu, bez niej to po prostu nie wyjdzie.

Rzecz jasna, nawet przy próbie jakiejś dyskusji i tak kończy się na tym, że ta czy inna „gondola” w projekcie ma się pojawić. Pojawia się też pot na czole biednego grafika. Pot i strach. Słaby projekt, słabym projektem, ale co się stanie jak ów „projekt” trafi na stronę typu  Grafik płakał jak projektował. Przyznawać się? Tłumaczyć?

Może dzięki szczęściu, może dzięki umiejętnościom (chciałbym wierzyć w tą drugą wersję) mój projekt nigdy nie trafił w tego typu prześmiewcze miejsce, niemniej często gęsto strach jest. I to wszystko dzięki jednej małej korekcie. Małej zmianie. Ot drobnej modyfikacji.

Poprawi się!

Zdolny Klient jest w stanie rozwalić projekt  jednozdaniową korektą. To pewnie dlatego tego typu „zmiany” doprowadzają  każdego projektanta do szewskiej pasji. Ot siedziałeś i pracowałeś nad czymś przez kilka / kilkanaście godzin po czym raz ciach cały projekt w piach. Motyla noga!

Pracuję w tym fachu już kilka ładnych lat i nadal się zastanawiam które korekty są gorsze. Te ogólne w rodzaju”brakuje mi tutaj wesołej atmosfery„? Czy te bardziej konkretne: „zmieńmy kolor czerwony na zielony, prostokąt na trójkąt, w rogu umieśćmy cycatą blondynę”? Teoretycznie te pierwsze są wygodniejsze, przy odrobinie pracy jesteś w stanie panować nad koncepcją projektu – aczkolwiek gdy taka korekta dotyczy projektu ekskluzywnego lub ulotki zakładu pogrzebowego to w samej rzeczy człowiek się zastanawia nad kondycją psychiczną swoją i klienta.

Drugi rodzaj korekty jest szybki i można ją łatwo wprowadzić w życie. Niestety zazwyczaj kompletnie niweczy pracę projektanta – wprowadzanie jakichkolwiek zmian w grafikę, która nomen omen jest skończona – to zazwyczaj trudna i często bezsensowna droga.

Taki klient może nawet nie wiedzieć, że korekta której się domaga w projekcie już była wprowadzona, ale z różnych powodów uznałeś ją za niepotrzebną. No ale kto bogatemu zabroni… Przecież, ot tak dla frajdy możemy sobie przewalcować cały projekt raz jeszcze, a że odbędzie się to ze szkodą dla projektu? Poprawi się!