Co wkurza grafika #2

Ciemne kalifornijskie niebo zasnuwały ciężkie burzowe chmury. Gdzieniegdzie na horyzoncie można było dostrzec przebłyski zbliżających się burz. Tą ciężką i nieprzyjemną atmosferę przełamywało światło dobiegające z okna niewielkiego domu. Gdyby ktoś przez nie zajrzał do środka, zobaczyłby dwóch mężczyzn pracujących na wiekowych komputerach Apple. Jeden z nich wściekle atakował klawiaturę, czego efektem była masa linijek kodu w jakimś bliżej nieznanym języku programowania. Drugi, nieco starszy, wpatrywał się w ekran swojej maszyny. Widać było, że nad czymś intensywnie myśli.

Wnętrze, pomimo, że rozświetlone zimnym blaskiem dwóch monitorów, przypominało pomieszczenie okultystów. Liczne pentagramy, wysuszone jaszczurki, ryciny starych i tajemniczych obrzędów zalegały w całym pomieszczeniu. Huk dalekiego grzmotu ożywił nieco myśliciela.

– Słuchaj – podjął leniwie – próbujemy sprowadzić ludzi na złą drogę już tyle lat, a efektów brak. Nie sądzisz, że warto by było spróbować czegoś nowego?

Wściekle piszący na klawiaturze mężczyzna nawet nie odwrócił wzroku. Tylko po małej zmarszczce na czole, można było poznać, że prawdopodobnie słucha swojego towarzysza.

– Moglibyśmy… – kontynuował starszy – …moglibyśmy stworzyć program, który stałby się nieodzowny dla jakieś grupy ludzi, uzależnilibyśmy ich od tego, a potem… – tu przerwał, widać było, że cały czas nad czymś myśli.

– Hmm… no?

– Gdyby się to przyjęło, nafaszerowalibyśmy ten program niezliczoną ilością błędów i bugów, doprowadzając jego użytkowników do pasji i rozstroju nerwowego. Zamiast psuć krew pojedynczym ludziom, za jednym zamachem wkurzylibyśmy całe tysiące. Mówię Ci, to jest przyszłość!

Stukot klawiatury ustał. Widać było, że mężczyzna, który wcześniej tak zajadle pisał bije się z myślami. W końcu rzucił – W dechę! Tylko o jakim sofcie myślisz?

– Ha! To proste. Zgnębimy grafików i wszelkiej maści projektantów graficznych, mają słabe i podatne na ataki dusze, więc z takimi słabiakami powinno pójść gładko.

Zamyślony wyraz twarzy drugiego mężczyzny powoli ustępował. Na jego miejscu rozświetlał się wielki, nieprzyjemny uśmiech – Masz rację! A ja nawet wiem jak go nazwiemy. Od dzisiaj pracujemy nad projektem Illustrator!

Burza się widocznie zbliżyła. Coraz głośniejsze i liczniejsze grzmoty zagłuszały obłąkany i szaleńczy śmiech dwóch satanistów dochodzący z małego, mrocznego domostwa…

Na wstępie muszę Was przeprosić za ten kawałek niezwykle słabej prozy mojego autorstwa. Jakoś nigdy nie miałem talentu do pisania, czego efektem jest moje narastające wkurzenie na samego siebie. Niemniej chciałem tym tekstem przedstawić jak wyglądał według mnie proces powstawania programu Adobe Illustrator. Rzecz jasna cała sprawa ma się nijak do rzeczywistości. Bujda na resorach i humbug historyczny.

Jednak, gdyby ktoś podszedł do mnie i rzekł: „Andrzeju, to nie ściema. To prawda, właśnie tak powstał AI”, to chyba bym uwierzył. Czemu? Powód jest zaiste prosty, ale zanim go wyjawię, trochę o sobie – wszak prowadzę bloga.

Z oprogramowaniem komputerowym do czynienia mam już naprawdę wiele lat. Warto dodać, że oprogramowaniem przeróżnym, bo za młodu pisałem programy, w chwili słabości muzykę, bawiłem się grafiką. Ba! Przez pewien czas można było mnie wziąć za masochistę, bo naprawdę lubiłem gdy komputer odmawiał posłuszeństwa i można było się wziąć za diagnostykę i próbę naprawy. Ale dlaczego o tym piszę? Otóż chciałem zaznaczyć, że pomimo sporego doświadczenia w różnego typu informatycznych aferach, to właśnie Illustratorowi należy się moim zdaniem palma pierwszeństwa w kategorii: Najbardziej porypany program współczesnej cywilizacji. Najbardziej niedopracowany. Zabugowany. Nieprzemyślany. Najbardziej idiotyczny i kretyńsko skonstruowany.

Zabójczy Overprint

Jak już zacząłem tak autobiograficznie, to opowiem krótką historię. Wiele lat temu, po niedługiej przesiadce z Freehanda na Illustratora, dostałem zlecenie na mega szybką reklamę do poczytnego pisma dla kobiet. Reklama miała być spreparowana naprawdę szybko – przypuszczam, że klient dostał zniżkę w ostatni dzień przed oddaniem pisma do druku, więc całą sprawę trzeba było skończyć w kilka godzin. Nie wiedzieć jak ani czemu (o współpracy na linii grafik–klient poświęcę osobny wpis), projekt został skończony bardzo szybko i sprawnie. W sumie nie dziwota. Reklama była bardzo prosta, jakieś tełko z fakturą, kilka pasków z tekstami i duże, bardzo duże cieniowane logo na praktycznie całą reklamę.

Akceptacja projektu przyszła bardzo szybko, więc wysłałem reklamę do druku, po czym o całej sprawie zupełnie zapomniałem. Kilka dniu później dostaję info od szefa: mega-awantura, reklama wydrukowała się kompletnie źle, wszystkie się pomieszało, miks kolorów, jakieś plamy itd. Udało mi się zobaczyć ową reklamę, i to co na pierwszy rzut oka klientowi wydało się obrazem abstrakcyjnym, mnie sprawa wydała się całkiem jasna. Otóż ktoś musiał otworzyć projekt i zacząć bawić opcjami mieszania poszczególnych elementów. Bo całość wyglądała jak w oryginale, tylko poszczególne warstwy się ze sobą pomieszały, jakby ktoś szalony włączył im tryb „Multiplay”. Czy coś Wam świta?

Tak, lekcja ta była dosyć dotkliwa (aczkolwiek z przyczyn niezwiązanych z tą historią rozeszła się po kościach): otóż okazało się, że Illustrator lubi sobie od czasu do czasu włączyć niektórym elementom opcję Overprint, czyli nadrukowania – efekt identyczny jak przy włączeniu warstwie czy obiektowi trybu multiply. Czemu tak się dzieje? Nie wiadomo. Niektórzy sugerują, że dzieje się tak przy wklejaniu obiektów z zewnętrznych programów. Może to być efekt nieuwagi użytkownika – mógł wszak pipetą skopiować pewne ustawienia obiektu. Generalnie rzecz biorąc, sprawa jest znana od bodajże wersji CS2, jest masa postów na ten temat na oficjalnym forum i absolutny brak reakcji z tego tytułu firmy Adobe.

Nieludzka edycja tekstu

Oj, tam, oj tam. Każdy program ma bugi. Co prawda nie od każdego bugu portfel może stać się chudszy o kilka tysięcy złotych, ale tam, powiecie: przypadek jeden na milion.

To może weźmiemy sobie kawałek tekstu i go jakoś sformatujemy… Jasne, przecież między innymi do tego jest ten program. No więc wybierzmy sobie krój pisma… Tylko musisz uważać czy wybierasz go w okienku Type>Character czy w pasku górnym. Jeśli nie wiesz o co chodzi, to znaczy, że jesteś jednym z tych nielicznym użytkowników, u których te dwa paski zachowują się tak samo. Często gęsto bywa tak, że wybieranie fontu z Type>Character jest niemożliwe lub skutkuje błędami. Ale czepiam się.

Masz już tekst wklejony w obszar tekstowy. Że co? Niektóre znaki wychodzą poza ten obszar? Oj tam, zdarza się – możesz zawsze ręcznie sformatować układ. Co prawda nie miękkim enterem, bo tego jakby nie było, ale kurczę. To jest program do rysowania! A jak już chcesz wiedzieć to można użyć opcji Adobe Every Line Composer i każdy tekst świetnie się formatuje. Co prawda czasem po zapisaniu i otwarciu układ wraca do tego niewłaściwego, ale hej! Kto by tam zwracał uwagę na tego typu pierdoły. Zresztą przy przesuwaniu takiego tekstu możesz mieć niezłą zabawę – gdy obszar taki trzymasz przyciskiem myszy, tekst wchodzi w tryb Single Line, przy puszczeniu w Every. Efekt? Tekst i cały układ sobie wesoło skacze, a Ty możesz poczuć dreszczyk emocji czy za kolejnym razem ułoży się tak jak powinien. Takie zastępstwo popołudniowej kawy.

Nie zmniejszaj okna!

Nikt normalny tego nie robi, ale mogło Ci się zdarzyć, że zmniejszyłeś całe okno z Illustratorem i wybrałeś inny program. Po powrocie okazało się że, całkiem słusznie program nadal jest zmniejszony. Powiększasz go, działasz sobie, pracujesz i znów przechodzisz do innego programu (przeglądarka, poczta itp) po czym wracasz do naszego głównego bohatera. Że co? Znów okno jest małe? Znów zwiększasz, a po powrocie jest małe? Nie martw się, to znany problem. Podobnie jak w przypadku samoistnego włączania się overprintu, sprawa jest znana Adobe`owi od kilku lat – jestem pewny że pracuje nad tym zespół najlepszych programistów.

Linijka taka równa

Słuchajcie. Czepiam się, nie zawsze te problemy występuję, nie dotyczą każdego, więc pewnie nie ma się co martwić. Przystąpmy zatem do projektowania. Co bardziej sfiksowani z nas lubią sobie użyć w projekcie Guide`a (prowadnica? linijka? korzystam z wersji angielskiej). Program jest nawet wyposażony w niezwykle przydatną funkcję Smart Guide. Oznacza to, że obiekty, prowadnice itd są przyciągane do odpowiednich krawędzi. No to heja: wyprowadzasz guide`a, celujesz w krawędź kartki… i jest! Wygląda jakby był na krawędzi. Dla upewnienia się sprawdzasz wartości… No tak, coś poszło nie tak. Zamiast wartości 0 w polu X, widzisz 0,43525…. Hmm, nie ma sprawy, poprawimy to ręcznie. Ok poprawiliśmy, dodaliśmy kolejną linijkę tym razem ułożoną 1 cm od krawędzi. I właśnie do niej przyciągasz pierwszy dumny obiekt Twojego projektu…

Pomyślmy. Linijka jest na bank ustawiona na x:1 cm. Przyciągany obiekt powinien się właśnie tak ułożyć. Prawda? Otóż nie. Nie ułoży się tak. To znaczy jak masz szczęście to może Ci wyjdzie, ale bardziej prawdopodobne jest, że obiekt ów otrzyma wartość X: 0,956 cm lub 1,0423 cm. Prawdziwa próba wiary dla osób z nerwicą natręctw. Ale to dobrze, dzięki temu wspaniałemu programowi możesz się jej szybko pozbyć.

Choć nie zawsze, to czasem tak bywa…

Gdyby ktoś zapytał mnie, jaka jest najbardziej wkurzająca rzecz w projektowaniu graficznym, to od razu i bez cienia wątpliwości odpowiedziałbym: Adobe Illustrator. Elementy, które wymieniłem wyżej mogą Cię tak naprawdę nie dotyczyć. Illustrator jest jak organizm żywy: na każdym komputerze zachowuje się nieco inaczej. Ja sam miałem okazję pracować (w sensie dłużej niż przez kilka miesięcy) i na wersji na Mac`a i na Windowsie. Część byków jest taka sama (nieśmiertelny overprint), część nie bardzo. Nie wiem czemu ten sam Illustrator inaczej się zachowuje u mnie w domu, a inaczej w pracy, i to przy tym samym systemie operacyjnym i bardzo podobnej metodzie korzystania z komputera.

Z litości nie wypominam też absolutnie kretyńskiego interfejsu, do którego, owszem, można się przyzwyczaić, ale nijak nie da się go nazwać przyjaznym. Każdy kto choć przez chwilę pracował w wyżej wspomnianym Freehandzie wie, że ponad połowę rzeczy da się zrobić łatwiej i szybciej. Illustrator jest… toporny. Korzystamy z Bóg wie, której już wersji tego programu i nadal obsługa pozostawia wiele do życzenia. Czy chodzi o użycie gradienta, wklejenie obiektu w obiekt czy po prostu korzystaniu z patha. O fatalnym zarządzaniu pamięci również nie warto wspominać…

Choć, jeśli widzisz, że po kilku godzinach pracy Twój komputer znacznie zwolnił warto wziąć pod uwagę wyłączenie Illustratora z opcją czyszczenia pamięci… może się okazać, że wcale nie trzeba resetować całej platformy. Ot taki mały tip na koniec mojego narzekania. 🙂

ps. Korzystam z nieśmiertelnej wersji CS6.

pps. Ten niezwykle długi, jak na mnie tekst, zacząłem pisać już kilka tygodni temu. Trochę rzeczy pozmieniałem, popoprawiałem itd itp. Ale tak jeszcze spoglądając sobie na to co napisałem przypomniałem sobie na szybko o jeszcze kilku innych fantastycznych cechach tego wirusa programu.

  • guide`y przypisane do strony trzeba odblokować przed jej sklonowaniem lub przesunięciem;
  • obiekty które są tylko na spadach (choćby bigi) nie klonują się ze stroną;
  • notoryczne ukrywanie się kolorów spotowych w zakładce z kolorami, pomimo próby ich wykasowania opcją „select all unused”;
  • przenoszenie obiektu z patternem np. do Photoshopa skutkuje pojawianiem się białych linii pomiędzy wzorkami;
  • dosyć niepokojący sposób tworzenia PDF`ów z dokumentów, które zawierają przeźroczyste pliki (wiem, wiem, można z tym na różny sposób walczyć, niemniej jednak jest to dość abstrakcyjne);
  • przy wyłączaniu prowadnic, zaznaczony obiekt może się podnieść o jedno „puknięcie” w górę;
  • jeśli chcesz skopiować / powielić stronę, musisz ją wpierw zaznaczyć. Jeśli od razu spróbujesz ją skopiować, ta bierze tryb współrzędnych z obecnie aktywnej i przesuwa całą zawartość strony nie wiadomo gdzie.

Serio? A to tylko krótka lista rzeczy, która mi wpadła pisząc „małe” post scriptum…