Krytyka grafika

Nie pomylę się bardzo, jeśli napiszę, że pewnie każdy z nas odczuwa silną potrzebę udowodnienia światu że jest wartościowy, mądry i co najmniej wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie.

Ja tak mam, Ty tak masz, oni – o tam! – też tak mają. Żaden wstyd. Nie stwierdzę nic specjalnie odkrywczego, pisząc że każdy z nas ową mądrość prezentuje w różny sposób. Jeden skupia się na pracy zawodowej, drugi prowadzi warsztaty, jeszcze inny pisze pseudo mądre artykuły w sieci. No różnie. Niektórzy jednak czują  się na tyle kompetentni w swojej dziedzinie że pozwalają sobie na krytykę.

I krytyce w środowisku graficznym chciałem dziś poświęcić kilka słów. Tylko jeśli zazwyczaj można wyczytać, że krytyka jest dobra i pożądana to ja się skupię na krytyce… krytyki.

Każdy twórca, artysta spotyka się z krytyką. Jest niejako wpisana w sens zawodu, bez niej ani rusz, nie ujedziesz dalej. To dzięki niej ów artysta czy rzemieślnik doskonali warsztat, dzięki niej wie które prace podobają się publiczności, to dzięki krytyce w końcu staje się lepszym profesjonalistą, a często też człowiekiem. Tyle teoria.

Żyjemy w czasach gdzie każdy w szybki i prosty sposób może wyrazić swoją opinię – to banał. Globalny Hydepark jakim stał się internet pozwala wyrazić krytykę szybciej niż kiedykolwiek – i nawet jeśli nie jest to takie złe, to wyrazić może ją każdy z nas bez względu na mądrość i wykształcenie. I wbrew temu co może wpaść Wam teraz do głowy nie myślę wcale o „hejcie”. Mówię o zwykłej, podpartej argumentami krytyce, która w teorii poprawia świat, a w praktyce tylko pogłębia istniejący w nim chaos – przynajmniej według mnie.

Uczysz się? Przyjmuj krytykę!

Kolejnym banałem jaki dzisiaj napiszę jest to, że każdy kto chce nauczyć się jakiejś umiejętności powinien być otwarty na uwagi i sugestie bardziej wykształconych od siebie. Dlatego każdego początkującego grafika czy fotografa (na nich bazuję, bo często obserwuję to zjawisko) odsyła się na forum internetowe, gdzie może publikować swoje prace. Inni (ci bardziej doświadczeni) wyrażają krytykę w grzeczny i spokojny sposób, dzięki czemu ów biedny początkujący zyskuje pierwsze szlify.

No i tak sobie chodzę po tych forach, patrzę co ludzie piszą (ci niby doświadczeni) i mi się włos na głowie jeży. Rady mega ogólne, błędne i sprzeczne ze sobą to kompletna norma. Nie mające pokrycia w rzeczywistości także. Często widać że srogą krytyką obdarzane są osoby początkujące, a stali bywalcy co by nie zrobili dostają pochwały i laurki. Nie twierdzę, że każde forum to patologia i kółka wzajemnej adoracji, ale wyraźnie widać, że niektórzy początkujący powinni mieć naprawdę grubą skórę… i sporo szczęścia aby trafić na właściwe i pomocne osoby.

To tylko moje zdanie, ale widzę, że to zjawisko bardzo się pogłębia w ostatnim czasie. Czasem sam szukam pomocy czy uwag na forach, ale od dawna już nie otrzymałem ani jednego ani drugiego. Przypadkowe rady, odwołania do nieistniejących albo bezsensownych wątków czy udzielanie krytyki bez przeczytania posta autora to coś nagminnego.

No i najgorszy przypadek, do którego jeszcze nie raz wrócę: udzielanie rady i krytyki przez osoby, które się nie znają, albo ich doświadczenie w danej dziedzinie liczy kilka miesięcy. Wygłaszane tonem mędrca, nie znoszące sprzeciwu, absolutne.

Dla przeciwwagi i jasności podkreślę: krytyka jest niezwykle ważna w naszym zawodzie. Prośmy o nią, słuchajmy jej i o nią zabiegajmy. Ale koniecznie od ludzi, którzy mają coś do powiedzenia. Jeśli mają to być przypadkowe uwagi bez ładu i składu, to pewnie nie warto sobie nimi zaprzątać głowy.

Nie jestem wielkim entuzjastą wszelkich szkół plastycznych, ale nie można im odmówić tego, że zazwyczaj uczą nas ludzie obeznani z tematem. Jasne, czasem dziady, czasem zacofani, ale mam wrażenie że taka rada zawsze będzie więcej warta – wyważona, bardziej obiektywna… i empatyczna, a do to dla mnie niezwykle istotne. Ale o tym za chwilę.

Płacz grafiku, płacz!

Miejsc gdzie można obserwować zalew krytyki jest bez liku. Jednym z nich jest znana i zasłużona Facebook’owa grupa „Grafik płakał jak projektował”. Proces oceniania prac jest banalnie prosty: pojawia się gniot – w odpowiedzi ukazują się dziesiątki komentarzy linczujących „dzieło” i jego twórcę. Powstaje powszechna atmosfera wesołości i radości. Przytyki i kpiny w kierunku autora powstają szybciej niż jesteśmy w stanie je sczytać. Tylko mnie jakoś ogarnia smutek i trochę niesmak.

Przede wszystkim nie wiemy kto wykonał ów projekt. Być może robił to Zdzisław z urzędu miasta, któremu kierownik działu promocji zlecił plakat lokalnego wydarzenia. Oczywiście, ja wiem, projekt to projekt, w sensie obiektywnym warto się nad nim pochylić i ukazać światu jego brzydotę. Tylko strasznie często przypomina to kopanie leżącego. Jeśli zrobił to Zdzisław, to ja się na krytykę nie odważę – facet wziął się za bary z rzeczą na której się nie zna, być może zostało mu to zlecone odgórnie i poniósł porażkę. Gdyby ktoś mi kazał naprawić samochód, zrobiłbym dokładnie taką samą masakrę w silniku jak Zdzicho na plakacie.

Nie twierdzę, że każdy kaszaniasty projekt wykonywał ten czy inny Zdzichu, ale właśnie owa niewiedza nie pozwala mi się pastwić nad tym dziełem. Czy twierdzę, że nie możemy napisać o jakimś fatalnym projekcie że jest fatalny? Absolutnie nie! Nawołuję tylko do zastanowienia się co stoi za tym czy innym projektem.

Ciemną stroną tego typu miejsc, bo nie nie mam na myśli tylko grupy „Grafik płakał jak projektował”, jest to, że czasem trafiają tam projekty zupełnie średnie, które już trochę z automatu dostają po głowie. I znów: nie ma w tym nic złego. Można podyskutować i pogadać, tylko takie publiczne łajanie i lincze to nie jest coś co sprawia mi satysfakcję.

To co napisałem powyżej to trochę sprawa dyskusyjna. Bo przecież zawsze można powiedzieć, że jeśli coś jest złe, to trzeba to wypunktować, a autora powinna spotkać zasłużona kara. I taki sposób myślenia może spokojnie funkcjonować jako poprawny. Ale co z projektami średnimi, dobrymi i bardzo dobrymi?

Znów hipotetyczny scenariusz, który odbywa się bardzo często. Pojawia się projekt logotypu – powiedzmy średniego. I znów masa komentarzy:

  • typografia do bani…
  • kolory źle dobrane…
  • zrobiony na pół gwizdka, widać, że w połowie zabrakło pomysłu…
  • wszystko OK, tylko proporcje nie tak…

Serio?

OK. Zrobię coming out! O każdym z moich projektów można by napisać coś z powyższej listy. Do niektórych więcej niż jeden punkt. I nie, nie jestem skromny. Jestem po prostu zawodowcem. Który robi projekty za wynagrodzenie i dlatego jestem w stanie poświęcić im tylko określoną ilość czasu. Zdarza się przecież, że tegoż nie starcza i oddaje projekt nieskończony. Do tego czasem boli mnie głowa. Czasem nie mam weny. Czasem jestem nie w sosie. Czasem mi się zepsuł komputer.

Czasem też jestem zadowolony z projektu i go wypuszczam z pełnym uznaniem, tylko po to żeby po tygodniu stwierdzić, że jestem debilem i koniecznie muszę zmienić nazwisko, aby nikt nie powiązał mnie z tym gniotem.  Czasem wykonałem piękny projekt ale po jednej uwadze Klienta (wiadomo, nigdy się nie kończy na jednej, ale chciałem być uprzejmy) stał się okropnym gniotem. Tak już jest!

Ktoś powie – faktycznie jesteś głupi, jeśli boląca głowa powoduje że oddajesz Klientowi zły projekt. Gorzej niż głupi! Oszust i niesolidny bęcwał. No bo przecież:

  • jeśli boli Cię głowa, to Twoja sprawa. Poświęć więcej czasu (trudno, twoja strata), ale zrób to porządnie!
  • jeśli klient chce coś głupiego, to mu wytłumacz. To twoja praca!
  • można zorganizować sobie więcej czasu, aby nie wysyłać projektu od razu po skończeniu.
  • jeśli zepsuł Ci się komputer to siedź po godzinach i wróć do punktu pierwszego.

I wiecie co? Właśnie tak staram się robić. I wierzę że moi Klienci do doceniają. Ale mimo wszystko czasem się tak zdarza, że nie starcza siły woli i projekt kończy źle. Wam się to nigdy nie zdarzyło?

Dlatego zawsze gdy widzę spis negatywnych komentarzy, tą rzekę krytyki, która jest pisana przez przypadkowe osoby, które nie biorą tego wszystkiego pod uwagę, to znów jest mi trochę przykro. Bo wystarczy odrobina empatii i zwykłego zdrowego rozsądku, żeby wiedzieć że gotowe dzieło nie zawsze jest zależne tylko od jego twórcy (ot, paradoks).

I znów: nie neguję krytyki w ogóle. Jeśli Andrzej-Ludwik Włoszczyński rozbiera projekt na kawałki i dokonuje jego systematycznej analizy, to ja jestem za. Podobnie jak robi to Krzysztof Karaś na swoim blog Branding Monitor, to co ja mogę złego powiedzieć? Zadali sobie trud żeby poznać realia w jakich zostało stworzone logo, znają się na rzeczy, poświęcają na to kilka zdań i oddzielają to co dobre od tego co złe. Mniam!

A później widzę na FB grafika, który pod podobnym wpisem pisze: „złe kolory, typografia do dupy”. To czym to się różni od typowego Janusza, który narzeka na logo za 10 tysięcy? Przeć on sam by to narysował za piątaka!

Jakoś tak wyszło, że tym wpisem trochę biję w środowisko graficzne,a trochę też w samego siebie, wszak nie raz i nie dwa jednak odważyłem się na lekkomyślną krytykę czyjejś pracy. Ale tak naprawdę chodzi mi jedynie o prostą życiową prawdę: aby udzielać krytyki w taki sposób w jaki sami chcielibyśmy ją otrzymać. Krótko mówiąc: kulturalnej, konkretnej i na temat. Tylko tyle i aż tyle.

ps. Wbrew pozorom, wpis ten nie powstał bo ktoś mnie zjechał w internecie, ot chciałem poświęcić kilka słów zjawisku, które widzę od jakiegoś czasu.